Zeszłego poniedziałku wracałam z kina metrem, a naprzeciwko mnie usiadł bardzo przystojny mężczyzna. Moją uwagę przykuły delikatne rysy jego twarzy i emanujące z niej: łagodność oraz spokój (pomyślałam, że gdyby udało mu się złowić rybę, z pewnością wypuściłby ją z powrotem).
Wyobraźcie więc sobie moje zdziwienie, kiedy w sobotę tydzień później zostaję zaproszona na imprezę…..spokojnie sobie siedzę na kanapie…..leniwie sączę drinka……rozmyślam nad istotą wszechrzeczy…..a tu nagle do pokoju wchodzi ON. Ten sam! Przysięgam!
Aż podskoczyłam z wrażenia i nie zastanawiając się długo (czyt. wcale) podbiegłam do niego w uniesieniu wykrzykując:
„A ja Ciebie widziałam w metrze w poniedziałek wieczorem jak wracałam z kina!”
(coś jak 4latek, który opowiada rodzicom jak to widział w przedszkolu klowna)
Nie przewróciłam go wprawdzie, ale …. jak tylko zobaczyłam jego minę gorzko żałowałam, że nie mam akurat w ręku bandżo, bo jestem przekonana, że gdybym w tym momencie zaczęła grać zaistniałe napięcie zmniejszyłoby się co najmniej o połowę…jeśli nie więcej….
Okazało się, że a i owszem on ci to był i nawet wracał z tego samego kina, ale był na innym filmie…oraz że ma na imię Patryk i jest architektem… itp.. itd..
Po krótkiej wymianie uprzejmości ulotniłam się jak kamfora pomstując w duchu na swoją impulsywność i marząc o ogromnym, wyciszającym zmysły drinku…
Dziś rozpatrując ten akt brawury na chłodno zakładam, że Patryk mógł dojść do następujących wniosków:
Ta kobieta rzadko rozmawia z mężczyznami/rzadko chodzi do kina/rzadko jeździ metrem
albo
Ta kobieta rzadko rozmawia z mężczyznami + rzadko chodzi do kina + rzadko jeździ metrem
co oczywiście jest NIEPRAWDĄ! Powiedzmy to sobie szczerze. Bo przecież wiadomo, że nie chodziło wcale o patrykowe delikatne rysy tylko o to, że mam pamięć tak dobrą jak afrykański słoń, a to nigdy nie przestanie mnie zadziwiać…